Worki na bieliznę


Okazało się, że worki na bieliznę też mają niezłe wzięcie. Jakoś mnie to nie dziwi, zwłaszcza że koleżanka z pracy opowiedziała mi jaką zrobiły furorę na szkoleniu.
Żonka jak widać nie traci zapału i w tym roku postanowiła prezenty pod choinkę w większości zrobić samodzielnie. Będą wśród nich worki na bieliznę, broszki, serwetki i jakieś bieżniki na stół.
Ważne, że będą zrobione z sercem i pasją. Jestem pewien, że będą dużo lepiej odebrane niż prezenty kupione w sklepie.

Kilka nowych broszek


Jeszcze niedawno broszki były w fazie eksperymentalnej i nie wiadomo było czy komuś się spodobają. Teraz żonka tworzy broszki w prawie hurtowych ilościach. W zasadzie to nie ma dnia, żeby czegoś tam nie robiła. Moje koleżanki z pracy też sobie je chwalą i nawet przychodzą w nich do pracy ;)

Etui na laptopa


Mogę śmiało napisać, że moja żonka umie uszyć prawie wszystko. Nie napisałem, że wszystko tylko dlatego,  żeby nie prowokować komentarzy.  
Jakiś czas temu uszyła etui na mojego laptopa. Mam oczywiście torbę, która przydaje mi się w dalszych podróżach. Ale do przechowywania w domu i na krótkich dystansach takie etui sprawdza się znakomicie.

Broszki


Ostatnio  żonka szyje mniej worków niż jeszcze miesiąc temu. Pewnie dlatego, że wszyscy już mają ;)
Ale pomimo to nie traci zapału i wymyśla co rusz, to nowe rzeczy. Aktualnie na tapecie są różnego rodzaju broszki, które sama wymyśla, projektuje i wykonuje.

Worki na bieliznę


Co prawda pomysł na te worki przyniosłem z pracy, ale wykonanie oczywiście moja żonka.
Zamówione zostały cztery worki, dla niej i dla niego, na bieliznę czystą i brudną.
Worki idealnie nadają się do zabrania w podróż bliską i daleką.
Koleżanka, która to sobie zamówiła nie mogła wyjść z podziwu jak odbierała te worki.
Dodatkowo dostała jeden mały, ten z krzyżykiem, w gratisie, na jakieś leki i takie tam damskie sprawy...

Kolejnych worków 19 sztuk


Żonka nie przysiadła na laurach, dalej szyje jeden worek za drugim.
Co prawda musiała się przenieść z całą maszynerią do domu, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Wieczorami jest w domku i nie marznie w Kurorcie, bo tam to już nawet farelka nie wyrabia.
Od  ostatniego wpisu udało jej się uszyć 19 worków! Kilka broszek i dwa krawaty.
Niedługo zamieszczę też broszki, bo może komuś się spodobają, tak jak mojej żonie.

Skarbnica pomysłów


Tak, to prawda. Moja żonka to skarbnica pomysłów. Zresztą ma ich kilka na minutę. A na dodatek, te pomysły często zmieniają się kolejnością.
Właśnie niedawno taka nieoczekiwana zmiana pomysłów miała miejsce.
Żonka poszła do Kurortu z zamiarem przerobienia córci sukienki, w którą miała być ubrana na wesela kuzyna.
Siedziała w tej szwarni i siedziała. Aż tu nagle przychodzi do domu z pudełeczkiem !?!
Okazało się, że pomysł zrobienia pudełeczka wyparł z głowy pomysł przerobienia kiecki.
A wszystko to zdarzyło się w drodze z domu do kurortu, czyli na odcinku 20 metrów!!!

Nie zmienia to oczywiście faktu, że pudełeczko jest cudowne i bardzo oryginalne, a do tego fachowo wykonane. Pudełko było prezentem dla młodej pary, które zastąpiło tradycyjną kopertę.
Pomysłowość mojej żony nie zna granic i żadnego ładu. Ale to dobrze, bo najlepsze pomysły to te które właśnie wpadły do głowy.

Aha, a kiecka córci też w końcu została przerobiona ;)

16 nowych worków


Żonka w tym tygodniu nie próżnowała. Zawzięła się i uszyła kolejnych 16 worków. W międzyczasie musiała odwiedzić sklepy z materiałami, bo prawie wszystko jej się już pokończyło.
Z dnia na dzień idzie jej coraz lepiej i praca nad jednym workiem zajmuje coraz mniej czasu.
Ja ze swojej strony pomagam jak mogę. A to pudełka zrobię, a to telewizję w "Kurorcie" pooglądam (zawsze to raźniej we dwoje).

Worki na papcie


Nic innego się teraz nie szyje w Kurorcie, tylko worki na obuwie zmienne. Żonka spędza w szwalni większość wolnego czasu i katuje „Zofię” (maszynę do szycia oczywiście).
Jej worki tak się podobają, że ma aktualnie ponad dziesięć zamówień.
Wcale mnie to nie dziwi, bo naprawdę są cudne i bardzo oryginalne. Każdy worek jest ręcznie robiony, każda literka na worku jest ręcznie wycięta, wypchana i obszyta.

Worki mają też metki. Oczywiście pomysł z metkami jest żonki. Na awersie metki jest napisane „Metka musi być” a z drugiej strony jest adres do tego bloga.
Sprytnie to sobie wymyśliła.

Dodatkowo każdy worek zapakowany jest w eleganckie pudełko ręcznej roboty i obfotografowany jak należy. Pomysł z pudełkiem i zdjęciami też żonki.

Bardzo pomysłowa ta moja krawcowa. Ja jestem pod wielkim wrażeniem jej kreatywności i umiejętności.


Deni Kler


Moja żonka jest „Królową Lumpeksów”. Oczywiście, nie dlatego, że kupuje tam ciuchy, ale dlatego, że potrafi kupować tam ciuchy. Można sobie pomyśleć, że to masło maślane.
A właśnie, że nie.
To jak ze słuchaniem muzyki, można słuchać muzykę, ale można też słyszeć muzykę.

Żonka ma naprawdę zmysł do szukania i wygrzebywania naprawdę ciekawych rzeczy. Ocenia materiał, fason, kolor i stopień zniszczenia. Nabrała już takiej wprawy, że potrafi zrobić zakupy w 30 minut. Niby nic nadzwyczajnego, ale w tym czasie wynajduje kilka reklamówek ciuchów.
Nie wszystkie z nich nadają się do ubierania, wiele z nich kupuje tylko po to, aby odzyskać z nich materiał do szycia.
Każdy z worków, które uszyła, jest uszyty z materiałów, które kupiła w sekendhendzie.
Oczywiście materiały te, już pocięte, lądują w pralce. A jeszcze przed praniem są robione próby farbowania, żeby worek po praniu nie zmieniał swojego umaszczenia.
Sam muszę przyznać, że żonka zaskakuje mnie dbałością o szczegóły. U niej nie ma fuszerki ;)
W Kurorcie ma zrobione specjalne miejsce, w którym przechowuje swoje materiały, podzielone na kolory i rodzaje materiału.

Dlaczego na lumpeksy mówimy „Deni Kler”? Żeby było śmieszniej i oryginalniej. I jeszcze dlatego, że można tam znaleźć naprawdę markowe rzeczy.

Szwarnia / Kurort


Jakiś czas temu, kiedy szycie mojej żony jeszcze raczkowało, wszelkie prace prowadzone były w naszej kuchni. Maszyna stała na stole, który przy okazji zawalony był materiałami, poplątanymi nitkami i różnymi przyborami krawieckimi. Na podłodze też walały się materiały, nitki, a nawet szpilki.
Trzeba było naprawdę się nagimnastykować żeby przemieścić się od wejścia do lodówki. A to dość uczęszczana trasa.

Zastanawialiśmy się z żonką czy są jakieś szanse na wygospodarowanie niewielkiej przestrzeni na pracownię krawiecką. Kombinowaliśmy jak konie pod górę, ale w domu nie dało się nic takiego wygospodarować.
I właśnie wtedy żonka wpadła na pomysł, aby zrobić sobie pracownie w „Kurorcie”.
„Kurort” to dość duże pomieszczenie, taki stryszek, nad jednym z budynków gospodarczych na naszym podwórku. Tak na oko, około 20 metrów kwadratowych. Idealne miejsce na pracownie. Nawet jest tam zlew z podłączoną wodą. Co prawda jest tylko zimna, ale zawsze…

Na kompleksowy remont tego pomieszczenia nie mieliśmy kasy, ale mieliśmy zapał, chęci i trochę czasu. Znalazło się też parę litrów białej emulsji.

Jak każdy strych, ten też zawalony był starymi meblami i innymi rupieciami. Porządkowanie tych klamotów zajęło nam dwa dni, potem sprzątanie, malowanie ścian i podłogi. Podłogę pomalowałem specjalną farbą do betonu i właśnie jej zakup był jedynym kosztem jaki ponieśliśmy podczas tego remontu.
Potem już tylko poustawialiśmy meble i stoły, i pracownia krawiecka była gotowa. Jeszcze zamontowałem w oknie moskitierę, bo inaczej to komary zjadłyby moją krawcową. A kilka dni potem mój brat wpadł na pomysł, żeby przed drzwiami wejściowymi zrobić otwieraną moskitierę. Kilka łat, parę metalowych profili, troszkę wkrętów, zawiasy i siatka. Po niecałych dwóch godzinach drzwiczki były gotowe.
Cały remont zajął nam tydzień.

Teraz spędzamy tam dużo czasu. Żonka szyje, dzieci się bawią, a ja przynoszę tam swojego laptopa i też robię tam to co lubię.

A dlaczego „Kurort”? Sam już nie wiem, ale jakoś się tak przyjęło i pewnie tak zostanie. A nazwę „Szwarnia” wymyśliły dzieci, które miały problemy z wymową nazwy „Szwalnia”.

Tytułem wstępu


Od jakiegoś czasu moja żonka przejawia wszelkie objawy zarażenia się pasją tworzenia.
Postanowiłem stworzyć blog o jej pasji, żeby wiedziała, że doceniam to co robi, zwłaszcza że tworzy piękne rzeczy, które godne są zapamiętania i opisania.
Zawsze miała zmysł estetyczny i wysoko ustawiony próg postrzegania tego co jest piękne, modne i na czasie. Jestem pod wrażeniem jej pomysłów, prac i wykonania.

Żonka odnalazła swoją pasję kilka miesięcy temu, kiedy to z dnia na dzień zaskakiwała mnie coraz ciekawszymi i oryginalnymi pomysłami.
Na początku jej zapał kończył się często w połowie prac i wiele rzeczy, które chciała stworzyć leżą do tej pory niedokończone i pewnie już nigdy ich nie skończymy. Piszę, że nie skończymy, bo wiele z tych rzeczy robiliśmy razem, bo lubimy sobie pomagać i wspieramy się w naszych zamiłowaniach.

Aktualnie na czasie jest pasja szycia. Nawet kupiliśmy maszynę do szycia. Śmiesznym zbiegiem okoliczności maszyna nazywa się „Zofia”, tak jak nasza córcia ;)
Niedawno skończyliśmy przerabiać starą graciarnię na pracownie krawiecką, w której teraz spędzamy większość wolnego czasu.

Żonka w tej chwili szyje worki na papcie dla dzieci. Pierwszy oczywiście uszyła dla Zośki.
Worek ma naszyte imię i małego słonika z kokardką.
Pokazałem ten worek kilku osobom z pracy i były pod wrażeniem jakości wykonania i doboru kolorów i materiałów. Od razu też pojawiły się pierwsze zamówienia i teraz moja krawcowa ma do zrobienia już kilka takich worków. Zresztą kilka następnych już zrobiła. Na dodatek sama robi też do tego opakowanie.