Skarbnica pomysłów


Tak, to prawda. Moja żonka to skarbnica pomysłów. Zresztą ma ich kilka na minutę. A na dodatek, te pomysły często zmieniają się kolejnością.
Właśnie niedawno taka nieoczekiwana zmiana pomysłów miała miejsce.
Żonka poszła do Kurortu z zamiarem przerobienia córci sukienki, w którą miała być ubrana na wesela kuzyna.
Siedziała w tej szwarni i siedziała. Aż tu nagle przychodzi do domu z pudełeczkiem !?!
Okazało się, że pomysł zrobienia pudełeczka wyparł z głowy pomysł przerobienia kiecki.
A wszystko to zdarzyło się w drodze z domu do kurortu, czyli na odcinku 20 metrów!!!

Nie zmienia to oczywiście faktu, że pudełeczko jest cudowne i bardzo oryginalne, a do tego fachowo wykonane. Pudełko było prezentem dla młodej pary, które zastąpiło tradycyjną kopertę.
Pomysłowość mojej żony nie zna granic i żadnego ładu. Ale to dobrze, bo najlepsze pomysły to te które właśnie wpadły do głowy.

Aha, a kiecka córci też w końcu została przerobiona ;)

16 nowych worków


Żonka w tym tygodniu nie próżnowała. Zawzięła się i uszyła kolejnych 16 worków. W międzyczasie musiała odwiedzić sklepy z materiałami, bo prawie wszystko jej się już pokończyło.
Z dnia na dzień idzie jej coraz lepiej i praca nad jednym workiem zajmuje coraz mniej czasu.
Ja ze swojej strony pomagam jak mogę. A to pudełka zrobię, a to telewizję w "Kurorcie" pooglądam (zawsze to raźniej we dwoje).

Worki na papcie


Nic innego się teraz nie szyje w Kurorcie, tylko worki na obuwie zmienne. Żonka spędza w szwalni większość wolnego czasu i katuje „Zofię” (maszynę do szycia oczywiście).
Jej worki tak się podobają, że ma aktualnie ponad dziesięć zamówień.
Wcale mnie to nie dziwi, bo naprawdę są cudne i bardzo oryginalne. Każdy worek jest ręcznie robiony, każda literka na worku jest ręcznie wycięta, wypchana i obszyta.

Worki mają też metki. Oczywiście pomysł z metkami jest żonki. Na awersie metki jest napisane „Metka musi być” a z drugiej strony jest adres do tego bloga.
Sprytnie to sobie wymyśliła.

Dodatkowo każdy worek zapakowany jest w eleganckie pudełko ręcznej roboty i obfotografowany jak należy. Pomysł z pudełkiem i zdjęciami też żonki.

Bardzo pomysłowa ta moja krawcowa. Ja jestem pod wielkim wrażeniem jej kreatywności i umiejętności.


Deni Kler


Moja żonka jest „Królową Lumpeksów”. Oczywiście, nie dlatego, że kupuje tam ciuchy, ale dlatego, że potrafi kupować tam ciuchy. Można sobie pomyśleć, że to masło maślane.
A właśnie, że nie.
To jak ze słuchaniem muzyki, można słuchać muzykę, ale można też słyszeć muzykę.

Żonka ma naprawdę zmysł do szukania i wygrzebywania naprawdę ciekawych rzeczy. Ocenia materiał, fason, kolor i stopień zniszczenia. Nabrała już takiej wprawy, że potrafi zrobić zakupy w 30 minut. Niby nic nadzwyczajnego, ale w tym czasie wynajduje kilka reklamówek ciuchów.
Nie wszystkie z nich nadają się do ubierania, wiele z nich kupuje tylko po to, aby odzyskać z nich materiał do szycia.
Każdy z worków, które uszyła, jest uszyty z materiałów, które kupiła w sekendhendzie.
Oczywiście materiały te, już pocięte, lądują w pralce. A jeszcze przed praniem są robione próby farbowania, żeby worek po praniu nie zmieniał swojego umaszczenia.
Sam muszę przyznać, że żonka zaskakuje mnie dbałością o szczegóły. U niej nie ma fuszerki ;)
W Kurorcie ma zrobione specjalne miejsce, w którym przechowuje swoje materiały, podzielone na kolory i rodzaje materiału.

Dlaczego na lumpeksy mówimy „Deni Kler”? Żeby było śmieszniej i oryginalniej. I jeszcze dlatego, że można tam znaleźć naprawdę markowe rzeczy.

Szwarnia / Kurort


Jakiś czas temu, kiedy szycie mojej żony jeszcze raczkowało, wszelkie prace prowadzone były w naszej kuchni. Maszyna stała na stole, który przy okazji zawalony był materiałami, poplątanymi nitkami i różnymi przyborami krawieckimi. Na podłodze też walały się materiały, nitki, a nawet szpilki.
Trzeba było naprawdę się nagimnastykować żeby przemieścić się od wejścia do lodówki. A to dość uczęszczana trasa.

Zastanawialiśmy się z żonką czy są jakieś szanse na wygospodarowanie niewielkiej przestrzeni na pracownię krawiecką. Kombinowaliśmy jak konie pod górę, ale w domu nie dało się nic takiego wygospodarować.
I właśnie wtedy żonka wpadła na pomysł, aby zrobić sobie pracownie w „Kurorcie”.
„Kurort” to dość duże pomieszczenie, taki stryszek, nad jednym z budynków gospodarczych na naszym podwórku. Tak na oko, około 20 metrów kwadratowych. Idealne miejsce na pracownie. Nawet jest tam zlew z podłączoną wodą. Co prawda jest tylko zimna, ale zawsze…

Na kompleksowy remont tego pomieszczenia nie mieliśmy kasy, ale mieliśmy zapał, chęci i trochę czasu. Znalazło się też parę litrów białej emulsji.

Jak każdy strych, ten też zawalony był starymi meblami i innymi rupieciami. Porządkowanie tych klamotów zajęło nam dwa dni, potem sprzątanie, malowanie ścian i podłogi. Podłogę pomalowałem specjalną farbą do betonu i właśnie jej zakup był jedynym kosztem jaki ponieśliśmy podczas tego remontu.
Potem już tylko poustawialiśmy meble i stoły, i pracownia krawiecka była gotowa. Jeszcze zamontowałem w oknie moskitierę, bo inaczej to komary zjadłyby moją krawcową. A kilka dni potem mój brat wpadł na pomysł, żeby przed drzwiami wejściowymi zrobić otwieraną moskitierę. Kilka łat, parę metalowych profili, troszkę wkrętów, zawiasy i siatka. Po niecałych dwóch godzinach drzwiczki były gotowe.
Cały remont zajął nam tydzień.

Teraz spędzamy tam dużo czasu. Żonka szyje, dzieci się bawią, a ja przynoszę tam swojego laptopa i też robię tam to co lubię.

A dlaczego „Kurort”? Sam już nie wiem, ale jakoś się tak przyjęło i pewnie tak zostanie. A nazwę „Szwarnia” wymyśliły dzieci, które miały problemy z wymową nazwy „Szwalnia”.

Tytułem wstępu


Od jakiegoś czasu moja żonka przejawia wszelkie objawy zarażenia się pasją tworzenia.
Postanowiłem stworzyć blog o jej pasji, żeby wiedziała, że doceniam to co robi, zwłaszcza że tworzy piękne rzeczy, które godne są zapamiętania i opisania.
Zawsze miała zmysł estetyczny i wysoko ustawiony próg postrzegania tego co jest piękne, modne i na czasie. Jestem pod wrażeniem jej pomysłów, prac i wykonania.

Żonka odnalazła swoją pasję kilka miesięcy temu, kiedy to z dnia na dzień zaskakiwała mnie coraz ciekawszymi i oryginalnymi pomysłami.
Na początku jej zapał kończył się często w połowie prac i wiele rzeczy, które chciała stworzyć leżą do tej pory niedokończone i pewnie już nigdy ich nie skończymy. Piszę, że nie skończymy, bo wiele z tych rzeczy robiliśmy razem, bo lubimy sobie pomagać i wspieramy się w naszych zamiłowaniach.

Aktualnie na czasie jest pasja szycia. Nawet kupiliśmy maszynę do szycia. Śmiesznym zbiegiem okoliczności maszyna nazywa się „Zofia”, tak jak nasza córcia ;)
Niedawno skończyliśmy przerabiać starą graciarnię na pracownie krawiecką, w której teraz spędzamy większość wolnego czasu.

Żonka w tej chwili szyje worki na papcie dla dzieci. Pierwszy oczywiście uszyła dla Zośki.
Worek ma naszyte imię i małego słonika z kokardką.
Pokazałem ten worek kilku osobom z pracy i były pod wrażeniem jakości wykonania i doboru kolorów i materiałów. Od razu też pojawiły się pierwsze zamówienia i teraz moja krawcowa ma do zrobienia już kilka takich worków. Zresztą kilka następnych już zrobiła. Na dodatek sama robi też do tego opakowanie.